Najnowsze komentarze
Przecież Jawa 350 ma dwa cylindry ...
Nie mam pytań. Tak właśnie to powi...
Do: przypadkowy_motocyklista Zape...
Do:przypadkowy_motocyklista Wybra...
A po co on do tej fabryki Jawy jec...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
<brak ulubionych blogerów>
Moje miejsca
<brak wpisów>
Moje linki
<brak wpisów>

11.02.2016 00:09

Harry...

HD Street Bob 2015 - czyli o tym, co ważne...

1978. Wrzesień. California.

Chowające się za zachodnim horyzontem słońce ostatnimi promieniami ocieplało plecy mojej skórzanej kurtki. Zmierzałem na wschód, w kierunku domu, w lusterkach mając pomarańcz wieczornego nieba, a przed sobą ciemny błękit mieszający się powoli z granatem nocy. Trochę jakbym wypływał w otwarty ocean. Im dalej od brzegu, tym ciemniejszy odcień koloru „blue”. Oj tak, płynąłem. Płynąłem dosłownie, nie w przenośni. Płynąłem szeroką, dwupasmową szosą, mając za plecami zachód słońca, a przed sobą ciemność nocy. Widlaste 1.7 w dwóch garach wibrowało w najprzyjemniejszy sposób na świecie, zachęcając nieustannie do bujania motocyklem raz w prawo, raz w lewo i prowokując, od czasu do czasu, do nerwowego ruchu prawym nadgarstkiem. To co się działo po „strzale z nadgarstka” nie miało jednak już nic wspólnego z jakimkolwiek rodzajem transportu morskiego. Może poza wodolotem, albo ekranoplanem. Uderzenie niskiego basowego dźwięku, połączone z cholernie przyjemnym uczuciem przyśpieszenia i przeświadczeniem, że zaraz oderwiesz się od ziemi potrafi sprawić nieopisaną radość. Ręce wysoko na kierownicy, banan na gębie, radość w duszy, a w głowie Don Henley, który po raz kolejny opowiadał mi o tym jak jadąc ciemną, pustynną autostradą zatrzymał się, by odpocząć w Hotelu California.100% czystej przyjemności.

HD Street Bob Hard
Candy Silver Jakub Ahmed Fleszar

Na horyzoncie zamajaczyły żółte latarnie. Ta wyspa cywilizacji zwana miastem, była mi tak potrzebna, jak kotu peleryna albo koorwie dziecko – co kto woli, niepotrzebne skreślić. Płynąłem sobie spokojnie, jak Adaś Mickiewicz po stepie akermańskim, nikomu nie wadząc i zwady nie szukając, a jednak nie było mi dane nacieszyć się tą chwilą ulotną. Życie. Zaiste, wspaniałym jest fakt, że choć przez chwilę delektować się tą chwilą mogłem. Żółte lampy zbliżały się coraz szybciej, droga na szczęście nie robiła się węższa, więc było gdzie wyprzedzić zagęszczające się z minuty na minutę samochody. Słońce schowało się już prawie całkowicie za linią horyzontu majaczącą w moich lusterkach. Nadeszła noc. Gdy wpływałem na rogatki miasta, zamiast jęczeć po raz kolejny na zurbanizowane siedliska ludzkie oraz ich infrastrukturę drogową, starałem się oderwać wzrok od hipnotyzującego mnie lakieru pokrywającego zbiornik paliwa. Nie wiem kto wymyślił paletę barw Hard Candy Custom, ale z pewnością wspomagał się przy tym jakimiś niezbyt legalnymi środkami. Zbiornik paliwa mienił się kolorami każdej mijanej lampy ulicznej, neonu, żarówki, sygnalizacji świetlnej – wszystkimi co emitowało jakiekolwiek światło. Zielony, czerwony, biały, żółty, wszystkie nocne kolory miasta spływały jeden za drugim po zbiorniku paliwa w moim kierunku. Żaden film reklamowy nie jest w stanie tego oddać  i nikt nie jest w stanie tego opisać – to jedna z tych rzeczy które trzeba zobaczyć na własne oczy. Tak jakby ktoś na srebrny zbiornik naniósł krople wody. Efekt niepowtarzalny i nie do skopiowania, jak wschód słońca w górach i zachód nad morzem– żadne zdjęcie, opowiadanie, film tego nie odda – to trzeba zobaczyć na własne oczy.

HD Street
Bob HCC

 Pomimo tego, że spędziłem w „siodle” cały dzień, nie czułem się zmęczony. Byłem szczęśliwy. Od rana ze znajomymi: dwupasmówki, krajówki, kręte górskie, zatłoczone miejskie, znów dwupasmówki, autostrada, zlot motocyklowy… „Działo się” cały dzień. Luz w doopie, stres daleko. Wypadałoby powiedzieć, że dzień spędziłem w towarzystwie podobnych do mnie, odzianych w skóry jeźdźców, ale było inaczej. Motocykl na którym jechałem stawiał mnie wysoko ponad nimi, a niewiele motocykli potrafi sprawić, że człowiek czuje się wyjątkowo. I nie chodzi mi tutaj o ściąganie na siebie uwagi wszystkich dookoła, tani poklask, zachwyt innych i klepanie po ramieniu połączone z wyrazami zazdrości. O nie. Chodzi mi o to, że poza mną, motocyklem i drogą mogłoby nie być nikogo. Niewiele motocykli pozwoli Ci zapomnieć kompletnie o wszystkim, pochłaniając całą twoją uwagę i przenosząc cię w dni które dawno już przeminęły, do kraju, który już nie jest taki jaki był.

2014. Wrzesień. Mc Donald’s gdzieś w Polsce południowej.

Po cholerę ja gasiłem ten motocykl… Dziwny spokój opanował moją motocyklową duszę. Spokój połączony z uśmiechem na twarzy. Jak śmieszne wydają się zawodzenia pismaków, pseudo jeźdźców i „speców z forum” odnośnie mocy, momentu, zawieszenia, kontroli trakcji i wszystkich tych bzdur, które tak pięknie wyglądają w tabelkach, po kontakcie z prawdziwym kawałem żelaza... Jedyną daną z tabelki która mogłaby się przydać, to pojemność zbiornika paliwa – znałbym wtedy odpowiedź na dość częste pytanie: „Panie, a ile to pali?”. Tylko akurat to, jest najmniej ważne…

Kiedyś takiego sobie kupię :)

Komentarze : 1
2016-02-11 09:36:57 okularbebe

Nie mam pytań. Tak właśnie to powinno lecieć.Na mordę...

  • Dodaj komentarz